czwartek, 18 czerwca 2015

Buła z bagażnika, czyli recenzja restauracji "Garage"

'Garage' powstał we Włocławku już jakiś czas temu. Na stronie tego miejsca możemy przeczytać, że łączy on pasję i uwielbienie do motoryzacji, muzyki i dobrego filmu oraz dobrej kuchni. Ale czy zapewnienie, że jest to lokal z charakterem, gdzie zadowolimy wszystkie swoje zmysły, nie jest tylko czczą przechwałką?

Budynek mieszczący hotel oraz restaurację znajduje się przy ulicy Toruńskiej, jednej z głównych ulic Włocławka, ale z dala od centrum. No dobra, tak szczerze, to już jest to prawie na wylocie miasta. Okolica może nie jest najpiękniejsza, ale jest to trasa przelotowa, dzięki czemu łatwo mogą tu dotrzeć podróżujący od strony Torunia. Ale nie nie, to nie jest bar dla kierowców TIRów i fanów smażonej kaszanki. Przynajmniej na taki nie aspiruje. Ale do tematu. Jeszcze dobrze nie zaparkowaliśmy (parking dość spory) a tu już takie cuda:


Trzeba przyznać, że zwisające nad głową klasyczne auta robią niemałe wrażenie.


Wchodzimy do środka. Wystrój lokalu nie pozostawia wątpliwości co do jego charakteru. Na ścianach wiszą amerykańskie tablice rejestracyjne, w kącie stoi stara szafa grająca a bar zrobiony jest z fragmentu Żuka. Samochodu, nie robaka. Czerwone kanapy prosto z amerykańskiego baru stoją tu obok stolików zrobionych z samochodowych części oraz starego motocykla a jeden stolik upakowano do londyńskiej taksówki. Pin-up pomieszany z PRLem. Ale pomieszany z głową. Tu nawet toaleta jest interesująca.




Ludzi jest sporo. Wybieramy jeden ze stolików z kanapami. Po chwili pojawia się sympatyczna pani kelnerka ubrana w strój roboczy mechanika (w końcu nazwa zobowiązuje). Szata graficzna karty, którą dostajemy koresponduje z wystrojem lokalu. Nie jest bardzo rozbudowana, ale podzielone na rożne działy dania są dość urozmaicone. Postanawiamy wczuć się w konwencję i zamawiamy burgery z działu "Dania amerykańskie" (znajdziemy tu też pankejki, corndogi, czy kanapkę Elvisa), ja Nowojorski z pieczarkami (16zł), Małż - Teksański z bekonem (18zł). Po chwili zastanowienia zamawiamy także frytki stekowe (5zł). Po krótkiej chwili pani przynosi napoje. Czekamy słuchając sączącej się ze starodawnego głośnika muzyki w wykonaniu Króla. Burgery dostajemy po około 15 minutach. Niestety, kto jest fanem płaskich zgotowanych buł z Maca, tu nie znajdzie nic dla siebie. Posypana sezamem bułka jest ciepła i chrupiąca, w niczym nie przypomina słodkich dmuchańców, jakie możemy znaleźć w restauracji na M. Wołowy burger jest idealnie doprawiony, mięciutki i soczysty, a towarzyszące mu duże kawałki świeżych warzyw chrupią przyjemnie. W zasadzie to nie można się tutaj do niczego przyczepić, bo nawet ilość sosu jest idealnie wyważona.


Chwytamy swoje buły i zajadamy ze smakiem, radośnie smarując sosem siebie i stolik (dostaliśmy sztućce, ale tylko mięczaki jedzą burgery widelcem i nożem). Po zjedzeniu połowy jestem już syta, ale wewnętrzny łakomczuch prosi o więcej, więc postanawiam go dokarmić. O nie, jeszcze te smakowite fryteczki (nie za tłuste, nie zgotowane, nie suche). Czuję, że do domu będę się kulać, jak spasiona piłka. Porcja jest naprawdę duża. Zastanawiamy się, czy nie skusić się na deser. Może lody, albo mus czekoladowy, albo koktajl mleczny? Zdrowy rozsądek podpowiada jednak, że przecież ledwo pomieściliśmy burgery.

Podsumowując, "Garage" to zdecydowanie miejsce z klimatem. Bez zadęcia, miło i sympatycznie. Przygotowywane ze świeżych składników jedzenie jest dopieszczone i pyszne, a porcje nasycą nawet największego głodomora. Jeśli kiedykolwiek jadąc przez Włocławek, zauważycie dyndający w powietrzu samochód, bez wahania zatrzymajcie się na małe lub duże co nie co. Na pewno nikt nie będzie zawiedziony.

Post niesponsorowany. Więcej do podglądnięcia na http://garagehotel.pl/
Smacznego!

2 komentarze:

  1. ciekawe miejsce, takie amerykańskie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pół amerykańskie, pół polsko-peerelowskie. Mieszanka wybuchowa :)

      Usuń