sobota, 18 października 2014

Warszawska 8 Food & Friends - recenzja + update

Choć miasto, w którym mieszkam nie należy do najmniejszych, to miejsca gdzie dają dobrze zjeść można policzyć na palcach. Dlatego ucieszyłam się na wieść, że we Włocławku otwiera się nowy lokal i wiedziałam, że prędzej czy później tam trafię. Kiedy więc w końcu nadarzyła się okazja wybraliśmy się tam obiad.

Nazwa restauracji sprytnie przemyca jej adres (i dobrze, bo miałabym problem z trafieniem). Sam lokal mieści się w podwórku, na które wchodzi się przez bramę obwieszoną różnorodnymi tabliczkami. O istnieniu samej restauracji informują nas opatrzone napisami donice z roślinami oraz niewielki potykacz. Informacja mało czytelna i przypadkowy przechodzeń raczej nie domyśli się, że w podwórku, na miejscu dawnego sklepu z dopalaczami, można coś zjeść.


Samo wejście do lokalu daje nam dużo bardziej oczywistą informację o jego przeznaczeniu. Przed drzwiami znajdziemy leżaki i stoliczki, z których można skorzystać w cieplejsze dni (my akurat trafiliśmy na załamanie pogody).

Utrzymane w klimacie industrialnym wnętrze mile mnie zaskoczyło. W kolorystyce dominuje czerń, szarość oraz barwa miętowa. Z pozoru chłodne wnętrze ocieplają stojące na stołach bukiety świeżych kwiatów a prosta komoda z książkami jest obietnicą przyszłej większej kolekcji lektur.


Lokal nie należy do największych. Znajdują się tam cztery stoliki czteroosobowe oraz jeden większy, przy którym upchniemy około 8-10 osób. Wzdłuż jednej ze ścian znajduje się bar, na którym piętrzy się stos bułek własnego wypieku. Za ladą uwija się kucharz, którego pracę możemy podziwiać.

Restauracja prawie pusta. Oprócz dwóch osób kończących jedzenie nie ma nikogo. Wybieramy stolik, siadamy i po krótkiej chwili zjawia się sympatyczna kelnerka z menu. Karta nie jest długa i zawiera głównie burgery (14-20zł) i makarony (13-17zł). Można też zamówić zapiekankę lub sałatkę. Oj, nie ma deserów (no chyba, że pankejki?).
Burczy nam w brzuchach, więc czym prędzej wybieramy. Ja mam ochotę na frytki i zapiekankę, siostra na wege burgera pod wdzięczną nazwą "Ciecior", a panowie biorą buły z kotleciorami. Niestety, przy składaniu zamówienia pierwsze rozczarowanie: nie ma "Cieciora", frytek także (no dobra, nie ma ich w karcie, więc nawydziwiałam). Piwa też chwilowo nie podają, bo lokal młody i czeka jeszcze na koncesję. Musimy wybrać coś innego i wszyscy kończymy z mięsnymi burgerami i lemoniadą.
Czekamy. Coraz bardziej burczy nam w brzuchach. Niestety brakuje przekąski, która mogłaby umilić oczekiwanie. Postanawiam skrócić sobie trochę czas i zwiedzam toaletę. Czysta, pachnąca, estetyczna, nie ma się do czego przyczepić. Nad umywalką zamiast lustra sympatyczny napis:


Mimo, że od jakiegoś czasu jesteśmy sami w lokalu, czekanie przedłuża się. Po 25 minutach zamówienie trafia na stół.
Pyszna lemoniada w smaku przypominająca drinka mojito. Na talerzu burger w towarzystwie nachosów i dipu. I myśl, że te nachosy świetnie spełniłyby się w formie czekadełka, którego tak nam brakowało. Sama kanapka wielkością nie powala, ale nie należy do małych. Miłym zaskoczeniem jest mięciutka buła własnego wypieku posypana na wierzchu ziarnami słonecznika. W środku świeża sałata, pomidor, kawałki papryki jalapeno i soczysty kotlet wołowy. Naprawdę smaczny. Całość pikantna tak, jak być powinna. Rekompensuje mi to czas oczekiwania i ucisza burczący żołądek.


Podsumowując:
plusy:
-niewygórowane ceny
-przejrzysta karta
-miła obsługa
-smaczne jedzenie
-bułki własnego wypieku
-przyjemny wystrój

minusy:
-brak pozycji z karty
-dość trudno trafić
-dość długi czas oczekiwania + brak czekadełka
-brak deserów
-mój prywatny minus za brak frytek - jak to hamburger bez frytasów?

W moim subiektywnym odczuciu lokal ma spory potencjał. Przypuszczam, że z czasem wszystkie drobne niedociągnięcia, których jest naprawdę niewiele, po prostu znikną. Wrócę tam jeszcze, żeby wypróbować dań makaronowych, a kto wie, może doczekam się też frytek*?


*Nie uważam frytek za ósmy cud świata, po prostu je lubię i myślę, że z burgerami tworzą naprawdę zgrany duet. 

MAŁY UPDATE

Ptaszki na mieście ćwierkają, że w Warszawskiej pojawiły się frytasy. Facebookowe i instagramowe doniesienia mówią, że poszerzyła się oferta lokalu. Czas odwiedzić Warszawską ponownie :)

2 komentarze:

  1. Burger pyszny, ale wybiorę się tam znów dopiero jak się wszystko bardziej rozkręci.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bylismy tam z mezem i synem pewnego czerwcowego dnia. Wniosek- lokal fajnie zrobiony ale jedzenie tragiczne bo gdybym chciała zjesc cos polane dużą iloscią ordynarnym olejem to bym sobie wlała w szklankę w domu.Zamówilismy burgera,sałatkę i rybę, wszystko bez smaku nielicząc wspomnianego oleju. Wielkie rozczarowanie, pierwsze w życiu jesli chodzi o restauracje.

    OdpowiedzUsuń